Na Zachodzie bez zmian

Premierzy Polski i Włoch w Warszawie. Źródło: Facebook / Mateusz Morawiecki [1]

 

Ostatnie miesiące to czas ważnych przetasowań politycznych w krajach Unii Europejskiej. Każde kolejne wybory przynoszą bezprecedensowe wzmocnienie partii narodowej prawicy. Obserwowaliśmy to na politycznych scenach Francji, Włoch i Szwecji oraz, w mijających dniach, także Finlandii, a już na jesieni tego roku czekają nas elekcje w Polsce i Hiszpanii, które według wszelkiego prawdopodobieństwa potwierdzą ten trend. Na rok przed wyborami do Parlamentu Europejskiego narodowa prawica europejska jest silna jak nigdy wcześniej.

W wielu krajach zdaje się powtarzać podobny scenariusz. Po dekadach politycznego duopolu – rywalizacji dwóch sił znajdujących się w europejskim mainstreamie, czyli chadeków z socjalistami, w ostatnim czasie zbliżających się do siebie programowo i przejawiających coraz mniej istotnych różnic – nagle pojawia się trzecia siła. Młody, charyzmatyczny lider staje na czele niewielkiej, prawicowej formacji buntu. Sprzeciwia się niekontrolowanej migracji, krytykuje władze za bierność wobec wykroczeń imigrantów, koncentruje się na potrzebie zapewnienia mieszkańcom swojego kraju bezpieczeństwa, nawołuje do powrotu do tradycyjnych wartości i oparcia się na narodowej, nie europejskiej tożsamości.

Narodziny nowego ugrupowania wywołują początkowo niedowierzanie establishmentu, liczne deklaracje potępiające jego istnienie, a także przestrzegające przed powrotem „demonów faszyzmu”, rasizmu i nacjonalizmu. Młoda formacja nie tylko jednak nie stosuje się do piętnujących oświadczeń, ale zaczyna systematycznie zwiększać swoje poparcie, aż z czasem – zazwyczaj o wiele za szybko, by establishment zdążył cokolwiek z tego zrozumieć – staje się jedną z najważniejszych sił politycznych w kraju. 

To przypadek hiszpańskiego Voxu Santiago Abascala, portugalskiej Chegi Andre Ventury czy Szwedzkich Demokratów Jimmie Åkessona, ale także włoskiej Ligi Matteo Salviniego. Dziś, po miażdżącym triumfie włoskiej prawicy pod wodzą Giorgii Meloni, mało kto pamięta, że wszystko nad Tybrem kilka lat temu zaczęło się właśnie od Salviniego. Przywódca niewielkiego regionalnego ugrupowania, które porzuciło hasła separatystyczne na rzecz walki z nielegalną migracją, doprowadził je w bardzo krótkim czasie do poparcia rzędu 35%. Dopiero w kolejnych latach większą jego część przejęła konserwatywna formacja Meloni (Fratelli d’Italia, czyli Bracia Włosi) – partia znacznie bardziej proatlantycka i pozbawiona jakichkolwiek ciepłych uczuć wobec Rosji Putina, często spotykanych wśród włoskiej klasy politycznej w poprzednich latach. Ostatecznie Meloni wygrała wybory na jesieni 2022 roku z poparciem 26% Włochów i utworzyła koalicję rządową z Ligą Salviniego oraz z obecnym na włoskiej scenie od wielu lat chadeckim ugrupowaniem Forza Italia kontrowersyjnego miliardera i wielokrotnego byłego premiera Silvio Berlusconiego. Od czasu zajęcia przez Giorgię Meloni rzymskiego Palazzo Chigi, siedziby premiera Rządu Republiki, minęło już kilka miesięcy, a poparcie dla Fratelli d’Italia wciąż rośnie i dziś oscyluje w okolicach 30%.

W podobnym czasie wybory miały miejsce również w Szwecji. Prawicowa partia Szwedzcy Demokraci, koncentrująca się na imigracji i wynikających z niej zagrożeniach dla bezpieczeństwa na ulicach szwedzkich miast, uzyskała swój najlepszy wyborczy rezultat – ponad 20% głosów. Tym samym po raz pierwszy wyprzedziła mainstreamowych chadeków, zajmując drugie miejsce, za socjalistami. Wokół Szwedzkich Demokratów przez lata budowano kordon sanitarny, jednak już od 2018 roku zaczął on pękać. Partie centroprawicowe powoli podejmowały współpracę z młodą „skrajną” formacją Jimmie Åkessona, co spotkało się z dużym niepokojem pozostałych europejskich chadeków, zrzeszonych w Europejskiej Partii Ludowej (EPP). Ostatecznie, po jesiennych wyborach, współpraca została sformalizowana i wszystkie partie prawicy podpisały porozumienie programowe, mające być podstawą działań nowego rządu. Szwedzkich Demokratów jednak do samego rządu nie dopuszczono – ta granica była jeszcze dla chadeków nie do przekroczenia. Powołano więc gabinet złożony jedynie z partii umiarkowanych i centroprawicowych z liderem chadeków Ulfem Kristerssonem na czele, a Szwedzcy Demokraci wspierają go swoimi głosami w parlamencie za cenę realizacji własnych postulatów. To sytuacja wielce paradoksalna, obrazująca jak opacznie rozumiana jest demokracja na zachodzie Europy. Szwedzcy Demokraci uzyskali bowiem najwięcej głosów w wyborach spośród wszystkich partii wspierających nowy gabinet, jednak pomimo to, ani jeden reprezentant tego ugrupowania nie zasiada w ławach rządowych. Zresztą już ta sytuacja – sam wpływ narodowej prawicy na rząd, bez jej bezpośredniego w nim udziału – wywołała oburzenie wielu przedstawicieli establishmentu zarówno szwedzkiego, jak i europejskiego.

Szwedzki przypadek dobrze obrazuje proces, który będzie zachodził – i już zachodzi w sąsiedniej Finlandii – w coraz większej liczbie krajów Europy. Partie narodowej, konserwatywnej i antyimigranckiej prawicy stają się na tyle silne, że nie da się ich już dłużej izolować. Bez nich nie będzie można utworzyć rządu, chyba że miałby być to gabinet wszystkich opcji politycznych przeciw nim. W niektórych państwach, jak w Niemczech, istnieje tradycja Wielkich Koalicji, czyli gabinetów powoływanych przez chadeków wespół z socjalistami. Jednak w innych krajach – chociażby w Hiszpanii – coś takiego nie mieści się nikomu w głowie. Europejscy chadecy będą więc stawać przed trudnym dylematem: Wielka Koalicja z lewicą czy „skrajnie” prawicowy sojusz z narodowcami? 

W ostatnich tygodniach możemy obserwować ten proces we wspomnianej już Finlandii, gdzie wybory odbyły się w pierwszych dniach kwietnia. Zwyciężyli je chadecy z Koalicji Narodowej, a nowym premierem lada dzień zostanie desygnowany ich lider Petteri Orpo. Tuż za jego formacją uplasowali się konserwatyści z partii Finowie oraz rządzący do tej pory socjaliści popularnej w Europie premier Sanny Marin. Fińscy narodowcy, podobnie jak kilka miesięcy wcześniej Szwedzcy Demokraci, zdobywając 20% poparcia, uzyskali najlepszy wynik w swojej historii. Natomiast przed chadekami stanął wybór koalicjanta zarysowany kilka zdań temu. Jednak już w czasie wieczoru wyborczego pomysł zawiązania Wielkiej Koalicji z przegranymi socjalistami Sanny Marin został wygwizdany przez tłum działaczy partii. Wydaje się, że w tym kraju chadecy już wybrali.

A jaką decyzję podejmą w Hiszpanii? To kraj, w którym, tak samo jak w Polsce, wybory odbędą się jesienią tego roku. Sondaże prognozują wynik zbliżony do tego znanego nam z Finlandii – chadecy z Partii Ludowej pokonają rządzących socjalistów z Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE), nie zdobywając jednak samodzielnej większości. By utworzyć rząd musieliby zawiązać koalicję z narodowymi konserwatystami z partii Vox. Formacja, której przewodzi młody, charyzmatyczny lider Santiago Abascal w 2019 roku z hukiem weszła do hiszpańskich Kortezów, zdobywając w wiosennych wyborach parlamentarnych 10% poparcia. Wynik ten był szokiem dla hiszpańskiej klasy politycznej, od dekad jednej z najbardziej lewicowych w Europie, a już na jesieni tamtego roku, w przedterminowej elekcji Vox podwyższył swój rezultat do 15% głosów. Takie też poparcie utrzymuje do dziś. W 2022 roku po wyborach samorządowych w regionie Kastylia i León została zawiązana pierwsza lokalna koalicja rządząca Partii Ludowej z Voxem – w Hiszpanii od tamtego czasu trwa burzliwa debata czy sojusz taki jest możliwy również na szczeblu centralnym. Na razie lider chadeków Alberto Núñez Feijóo deklaruje, że zrobi wszystko, by koalicji takiej uniknąć, jednak wydaje się, że po wyborach nie będzie miał innej możliwości. Zawiązanie przez Partię Ludową Wielkiej Koalicji z socjalistami zakończyłoby się prawdopodobnie gwałtownym sprzeciwem jej wyborców i utratą dużej części poparcia na rzecz Voxu. Wydaje się więc, że i w tym kraju prawicowa koalicja może stać się faktem.

Przetasowania te są interesujące z jeszcze jednego powodu. Pokazują one jak polaryzuje się scena polityczna Europy. Jeszcze kilka lat temu nad Tagiem wielkie sukcesy wyborcze  święciła radykalnie lewicowa koalicja Podemos – spadkobierczyni hiszpańskich komunistów, która w lewicowych hasłach dalece zdystansowała socjalistów z PSOE. Wydawało się to poważnym wyzwaniem, bo hiszpańscy socjaliści należeli do najbardziej skrajnych na Starym Kontynencie, a ich premier José Zapatero już u progu XXI wieku wprowadził do systemu prawnego małżeństwa homoseksualne – Hiszpania była trzecim państwem na świecie, który zdecydował się na ten krok. W kolejnych latach kraj radykalizował się jednak coraz bardziej, a komuniści z Podemos w swoich pierwszych wyborach zdobyli ponad 20% poparcia. W 2020 roku współtworzyli z socjalistami premiera Pedro Sancheza najbardziej lewicowy rząd w Europie. W podobnym czasie na drugim biegunie sceny politycznej pojawił się narodowo-konserwatywny Vox. Tym samym na jej dwu krańcach, poza dotychczasowym podziałem na chadeków i socjalistów – umiarkowaną prawicę i nieco mniej umiarkowaną lewicę – pojawiły się dwie nowe siły radykalne. I dziś to od nich zależy kto będzie rządził Hiszpanią: socjaliści nie mogą powołać gabinetu bez komunistów, a chadecy bez narodowców. Ci pierwsi zdecydowali się już na taki krok. Pytanie brzmi czy ci drudzy też będą mieli tyle odwagi.

Radykalizację sceny politycznej najwyraźniej widzimy nad Sekwaną. We Francji tradycyjne środowiska chadeckich gaullistów i lewicowych socjalistów, z których wywodziła się zdecydowana większość prezydentów Republiki, dziś już prawie nie istnieją. Gaullistów w ostatnich elekcjach rozbiła narodowa prawica Marine Le Pen, a socjalistów skrajna, komunizująca lewica pod przywództwem Jean-Luca Mélenchona. Zeszły rok, będący we Francji rokiem podwójnych wyborów, umocnił obie te siły, ale najwięcej powodów do radości dał jednak prawicy. W II turze wyborów prezydenckich, które odbyły się na wiosnę 2022 roku, Marine Le Pen zdobyła 41% głosów, czyli ponad 7% więcej niż w jej pierwszym starciu z Emmanuelem Macronem 5 lat wcześniej. Natomiast w jesiennych wyborach parlamentarnych jej ugrupowanie – Zjednoczenie Narodowe osiągnęło najlepszy historycznie rezultat, wprowadzając po raz pierwszy znaczną reprezentację do izby niższej francuskiego parlamentu i powołując w niej największy klub opozycyjny. Dziś, w dobie gwałtownych protestów nad Sekwaną po decyzji prezydenta Macrona o podwyższeniu wieku emerytalnego z 62 do 64 lat, ukazał się szereg sondaży, dowodzących, że gdyby powtórzyć II turę wyborów prezydenckich tym razem wygrałaby ją Le Pen. 

Mamy więc do czynienia z sytuacją bez precedensu – konserwatywno-narodowa prawica notuje historycznie najlepsze wyniki w większości krajów Unii Europejskiej. Jej reprezentanci trzymają ster rządów w Polsce (Mateusz Morawiecki), Włoszech (Giorgia Meloni), Węgrzech (Viktor Orban) i w Czechach (gabinet konserwatywnego premiera Petra Fiali, który razem z premierami Polski i Słowenii pojechał do oblężonego Kijowa w marcu 2022 roku). Mają także duży wpływ na rządy w Szwecji, a niedługo mogą go uzyskać w Finlandii i Hiszpanii. W kolejnych krajach Unii współpracę z nimi zaczynają chadecy, zrzeszeni w Europejskiej Partii Ludowej (EPP), przełamując w ten sposób kordony sanitarne tworzone wokół tożsamościowej prawicy w większości państw Wspólnoty. Najściślejszy z takich kordonów obowiązuje od dawna w Parlamencie Europejskim, gdzie EPP tworzy Wielką Koalicję z socjalistami i liberałami. 

Pytanie jednak, czy kordon taki może się utrzymać? Coraz lepsze z roku na rok wyniki konserwatystów każą przypuszczać, że po przyszłorocznych lub następnych wyborach do Parlamentu Europejskiego Wielka Koalicja może nie wystarczyć. By wciąż izolować prawicę w Europie potrzebne będą dodatkowe sojusze – z frakcjami zielonych i komunistów – czyli koalicja wszystkich przeciwko prawicy. Takiego aliansu wielu chadeków może jednak nie wytrzymać. Jest to bowiem frakcja bardzo zróżnicowana i mimo jej widocznego od lat skrętu w lewo, nie wszyscy jej przedstawiciele są gotowi przyjąć aż tak skrajnie lewicową agendę. Nie można wykluczyć, że skończyłoby się to odejściami z EPP co bardziej konserwatywnych ugrupowań, jak chociażby włoskiego Forza Italia Silvio Berlusconiego, Słoweńskiej Partii Demokratycznej wielokrotnego premiera Janeza Janšy czy ugrupowań skandynawskich, które już dziś wchodzą w koalicje z narodowcami. 

Moim zdaniem przed chadekami na poziomie europejskim stoi w dłuższej perspektywie ten sam dylemat co na poziomie krajowym. Trwać w Wielkiej Koalicji z lewicą czy też zwrócić się na prawo, powracając tym samym do swoich korzeni? I tak jak na scenie hiszpańskiej lokalny sojusz w regionie Kastylia i León stanowił pewien zwiastun tego co może nas czekać jesienią w Kortezach, tak też, przechodząc znów poziom wyżej – decyzje koalicyjne chadeków w kolejnych krajach członkowskich będzie można uznać za zwiastun tego co, choć dziś wydaje się niemożliwe, kiedyś może wydarzyć się w Parlamencie Europejskim. A nie trzeba chyba podkreślać, że zwrot EPP byłby rewolucją dla całej Wspólnoty.

Wydaje się, że główny nurt polityczny Europy nie docenia rozmiaru przeobrażeń, które czekają Stary Kontynent. Każdy kolejny sukces wyborczy „radykałów” – jak zeszłoroczny triumf Giorgii Meloni we Włoszech czy świetne wyniki Le Pen i Mélenchona we Francji – generują pewną dyskusję, która jednak po chwili cichnie i nie prowadzi do żadnych konkluzji. Unijny establishment nie odpowiada radykalizującemu się społeczeństwu Europy. Nie proponuje rozwiązania problemów nielegalnej imigracji, braku asymilacji napływowej ludności i wynikających z tego zagrożeń dla bezpieczeństwa, konsekwentnie nie przedstawia też żadnych propozycji demokratyzacji unijnych struktur. 

Proponuje natomiast jeszcze więcej tego co do tej pory, zwłaszcza w zakresie przeciwdziałania zmianom klimatycznym. Jak poważne konsekwencje może to wywołać w państwach, w których ekologiczne regulacje zaczynają obowiązywać, powinien zilustrować przypadek Holandii, która jak zwykle znajduje się tu w europejskiej awangardzie. W tym archetypicznie już lewicowym i postępowym kraju od kilku miesięcy w sondażach przewodzi bowiem prawicowa, sprzeciwiająca się klimatycznej polityce rządu Marka Rutte, partia rolniczego protestu, która miesiąc temu rozgromiła konkurencję w wyborach samorządowych. Tym jednak europejski establishment też zdaje się nie przejmować, tak jakby żadne istotne zmiany nie zachodziły. 

A jest ich w państwach Wspólnoty coraz więcej. To rosnąca polaryzacja, dojście do władzy we Włoszech narodowej prawicy, utrata dominującej pozycji przez dotychczasowych politycznych hegemonów w wielu krajach „starej Unii”. Nie wspominając już o nakładającej się na to zmianie układu sił w Europie, obserwowanej od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę – zachwianiu przywódczej roli Niemiec i przesunięciu środka ciężkości na Wschód, do regionu Trójmorza, który w przeciwieństwie do Francji i Niemiec, stawia na strategiczny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i jest dziś węzłem wsparcia militarnego, gospodarczego i humanitarnego dla walczącej Ukrainy. Stary Kontynent jest w przededniu czegoś więcej niż tylko wahnięcia sympatii politycznych, jednak rządzące nim elity wolą trzymać się nadziei, że to jedynie chwilowe zamieszanie i niedługo wszystko wróci do normy, powtarzając: ma pozostać tak jak było – na Zachodzie bez zmian.