Ludność cywilna Ukrainy w obliczu rosyjskiej inwazji

Wstęp

Od początku rosyjskiej inwazji na cel została wzięta ludność cywilna Ukrainy. Do wyzwolenia przez wojska ukraińskie takich miejscowości jak podkijowska Bucza, w mediach pisano raczej o aktach maruderstwa, epizodach, wypadkach „przy pracy” w toku walk, niż o systematycznej machinie rosyjskich prześladowań. Zagłuszano rzeczywistość. Bucza przeraziła świat, ale także uświadomiła, iż jest to wojna egzystencjonalna narodu ukraińskiego, a skala sadyzmu rosyjskich żołnierzy jest wyższa niżby zachodnia opinia publiczna się tego spodziewała. Kilka dni przed odkryciem masowych mogił w Buczy byłem w środkowej Ukrainie. Mówiono mi wówczas o tym, o czym za chwilę miał dowiedzieć się cały świat. Na potrzeby tego artykułu cytuję anonimowo osobę, z którą miałem okazję rozmawiać. „Z miejsc okupowanych przez Rosję uciekają ludzie. Części się to udaje. Wiemy co mówią. Opowiadają jak to wygląda. To systematyczna machina śmierci. Oddziały rosyjskie wraz z kadyrowcami [czeczeńskim zaciągiem Ramzana Kadyrowa, sojusznika Putina – przyp.red.] chodzą od domu do domu, od mieszkania do mieszkania, wyciągają mężczyzn – rozstrzeliwują, gwałcą kobiety, często także dzieci, a następnie rabują. Dom po domu.” – podkreślał mój rozmówca. Do Buczy pojechałem z konwojem polskiej pomocy humanitarnej dla ofiar wojny.

Przetrwać pierwsze godziny ataku

Niniejszą analizę poświęcam losowi ludności cywilnej Ukrainy w czasie agresji zbrojnej Rosji, aczkolwiek nie może zabraknąć w niej zdań dotyczących zagadnień wojskowych. Jedno wszelako jest skorelowane z drugim. W pierwszych godzinach inwazji Rosjanom wydawało się, iż zmasowane uderzenia rakietowe na obiekty rozsiane w Ukrainie do tego stopnia przerażą naród ukraiński, że przełoży się to na postawę elit, a w Ukrainie nastąpi kolaps. Putin dość nonszalancko zakładał, że uderzenie w wielu kierunkach, wraz z nalotami oraz atakami rakietowymi, doprowadzi do takiej paniki, że – i tutaj możemy spekulować – rząd ukraiński ucieknie z Kijowa, lokalne władze się posypią, a w kolejnych miastach grupy dywersyjno-szpiegowskie przejmą obiekty administracji państwowej, samorządowej oraz wojskowej. Prawdopodobnie miała to być operacja krymska „na sterydach”, czyli powtórzenie scenariusza z roku 2014, tyle że z dodatkowym aspektem przerażających nalotów, deszczu spadających rakiet. Już po pierwszych godzinach widać było jednak, że efekt masowego przerażenia nie nastąpił. Co prawda uchodźcy wojenni rozpoczęli ucieczkę na Zachód, a na granicy pojawiły się miliony przerażonych Ukraińców, to nie zdezorganizowało to działania państwowo-społecznego kraju.

Dlaczego? Ruch nie był tylko „z” Ukrainy, ale także „do” Ukrainy. Z kraju wyjeżdżały przede wszystkim kobiety i dzieci, powracali do niego pracujący za granicą, np. w Polsce, ukraińscy mężczyźni.  Wracali całkowicie świadomi, że dostaną do ręki karabin i trafią na front. Wołodymyr Zełenski wraz ze swoją administracją pozostał w stolicy kraju – Kijowie, a miasta Ukrainy były gotowe do obrony. Siły Zbrojne Ukrainy zostały przed wojną uzbrojone w zachodnią przeciwpancerną i przeciwlotniczą broń, a żołnierze przeszli przeszkolenia w jej używaniu. Ochotnikami zaczęła się zapełniać Obrona Terytorialna, która będąc masowym ruchem z łatwością wyłapywała wszystkie rachityczne grupy dywersyjno-szpiegowskie sterowane z Moskwy. Pierwsze kolumny rosyjskich wojsk okazały się ślepe i głuche, gubiły trasy, wpadały w świetnie zorganizowane ukraińskie zasadzki. Broniły się nawet miasta, które Rosjanie uważali za pewny łup – jak choćby rosyjskojęzyczny Charków. Lądowania rosyjskich „desantników” okazały się spektakularną klęską, bo choć zdobywali takie lotniska jak Hostomel, to byli wyizolowani, ponieważ kolumny zmechanizowane nie mogły się przedrzeć przez ukraińską obronę. O tym ile błędów z wojskowej perspektywy popełniły rosyjskie oddziały, przyjdzie jeszcze napisać. W żadnym stopniu nie umniejsza to kunsztu wojskowego Ukraińców, ich heroizmu oraz determinacji. Jeśli dodamy jedno do drugiego to mamy pewną katastrofę wojsk rosyjskich, która nastąpiła na najważniejszych osiach natarcia Rosjan: pod Kijowem, Mikołajowem oraz Charkowem.

Dlaczego były to najważniejsze kierunki? Kijów miał oczywiście znaczenie polityczne i militarne. Kapitulacja stolicy na wojnie zazwyczaj oznacza tak wielki wstrząs dla państwa, że osłabia obronę do zera. Kto podróżował po Kijowie, choćby jako turysta, ten wie, że jest to nowoczesna, odznaczająca się różnorodnym zabudowaniem metropolia  o ogromnej powierzchni terytorialnej, gdzie sama rzeka Dniepr jest szeroka jak jezioro. Jak się okazało – miasto idealne do obrony, fatalne do zdobywania. Cały świat z osłupieniem oglądał zapis z kamery miejskiej, gdzie rosyjski pojazd opancerzony skręca na ulicy by rozjechać uciekającego przed nim cywila w starym aucie. Człowiek ten cudem przeżył, choć samochód był całkowicie sprasowany. Sam fakt, że do Kijowa wjechał jeden rosyjski pojazd oznacza, że był to pośpieszny, niezorganizowany rajd, a załoga pojazdu wjechała do miasta bez żadnej osłony. Potwierdza to, że zakładano raczej scenariusz wywołania przerażenia i salwowania się ucieczką ukraińskich elit ze stolicy. Rosjanie się bardzo spieszyli. Z kolei pod Mikołajowem, została zatrzymana ofensywa rosyjska idąca z Krymu, której powodzenie prawdopodobnie skończyłoby się desantem morskim pod Odessą i zmasowanym uderzeniem na ten port. Wygrana Rosjan na tym odcinku oznaczałaby całkowite przejęcie ukraińskiego pasa czarnomorskiego przez Moskwę. Rosjanie nie tylko zostali zatrzymani, ale także odrzuceni, a baza w Chersoniu, którą przejęli jest obiektem regularnych ukraińskich ostrzałów. Upadek Charkowa na północy oznaczałby otwartą bramę dla Rosjan na wschodnią Ukrainę. Upadek i kolaboracja rosyjskojęzycznego miasta miała dla Kremla znaczenie prestiżowe, bo otwierałaby możliwość złamania oporu społeczeństwa ukraińskiego na wschód od Dniepru. Charków podjął skuteczną obronę i Rosjanie także tutaj zostali odrzuceni. W czasie tych działań, wojsko wspierała ludność cywilna. Mieszkańcy miast przygotowywali, np. koktajle Mołotowa, czyli ręczne granaty w formie zapalających się butelek. Wielu, zwłaszcza młodych Ukraińców, podjeżdżało do rosyjskich kolumn i ciskało w nie właśnie takie butelki albo blokowało własnymi ciałami drogi do swoich miast. Ludność cywilna ewidentnie nie przeraziła się rosyjskich kolumn zmechanizowanych. A wyjście z szoku po pierwszych nalotach nastąpiło szybciej niż się wydawało. Pozostawało jednak pytanie – jak chronić się przed nalotami i atakami rakietowymi?

Schrony

Podczas wojny w Ukrainie, ludzie są zagrożeni nalotami i atakami rakietowymi – rozróżniam te dwa aspekty, bo jeden dotyczy ataków z użyciem rosyjskich samolotów (choć wystrzeliwują one głównie rakiety), drugi wystrzeliwanych rakiet balistycznych lub manewrujących. Warto zaznaczyć, że z perspektywy cywila nie ma takiego rozróżnienia. Dźwięk syren wywołuje instynktowną chęć ucieczki. W Kijowie „naturalnym” schronem okazało się miejskie metro. Czy widzieli Państwo zdjęcia z Londynu z okresu II wojny światowej? W podziemiach kijowskiego metra – podobnie jak w Londynie niemal 100 lat temu – przed nadlatującymi rakietami i bombowcami chowały się całe rodziny z dziećmi. Innymi przestrzeniami zaadaptowanymi na schrony były piwnice – w tych jednak było bardzo zimno. Inwazja wszak rozpoczęła się w lutym, który w Ukrainie jest miesiącem bardzo mroźnym. Kurtki i koce nie były wystarczające, a artykułem pierwszej potrzeby ze względu na brak prądu, okazały się świeczki, przy których czas spędzały całe społeczności. Ludzie w schronie słyszeli szum lecących nad nimi rakiet, a ich życie sprowadzało się tylko do przetrwania. „Dziękujemy Ci Boże, że możemy obejrzeć świt” – tej treści plakat widziałem podróżując przez ogarniętą walkami Ukrainę. 

Na terenach okupowanych

Zagrożenie ostrzałem jest oczywiście bardzo niebezpieczne, ale najgorszy los spotkał cywilów tam, gdzie wkroczyły rosyjskie wojska. Byłem w Borodiance. Schemat rosyjskiej okupacji można opisać na przykładzie tego miasta. Borodianka jest nazywana „małym Mariupolem”, ponieważ została całkowicie zdewastowana. W pierwszej fazie ataku na miasto, Rosjanie użyli całego swojego magazynu pocisków i rakiet. Miasto bombardowały samoloty, ostrzeliwała je artyleria lufowa i rakietowa. Borodianka była ostrzeliwana także przy pomocy szrapneli strzałkowych – nie tylko zakazanych przez Konwencję Genewską, ale będących przede wszystkim wyjątkowo sadystycznym środkiem rażenia.  Po pierwszej fazie ataku, do akcji ratunkowej rzuciły się służby ratunkowe oraz zwykli ludzie, by wyciągnąć sąsiadów z gruzów. Wtedy nastąpił kolejny, podobny rosyjski atak. Załogi czołgów strzelały w każde okno cywilnego domu po drodze. Rosjanie wkroczyli na gruzy Borodianki, gdzie części ludności udało się przetrwać. Rozpoczęła się akcja wyłapywania miejscowych elit. Ostatecznie zagrożony był każdy, nie tylko ukraińscy urzędnicy, policjanci, dziennikarze oraz nauczyciele, ale także ich rodziny, a nawet sąsiedzi. Kto przetrwał bombardowania oraz rosyjskie „łapanki” nie był jednak bezpieczny. Ludziom zakazywano opuszczania piwnic, a już dawno skończyły im się zapasy. Cierpieli głód i pragnienie. Jedzono domowe zwierzęta, wyrywano się z piwnic by pić wodę z kałuży. W miejscach okupacji Rosjanie urządzali wręcz sale tortur, gdzie bestialsko znęcano się nad ludźmi i popełniano gwałty.   Pamiętajmy, że zarówno Borodianka, jak i Bucza były jednymi z wielu „przystanków” rosyjskiej machiny śmierci.

Skala zbrodni

Strona ukraińska dokumentuje skalę rosyjskich zbrodni. Z prowadzonych przez Ukraińców badań wiemy, że Rosjanie zniszczyli ok. 120 tys. cywilnych domów, dokonali ponad 30 tys. aktów zbrodni wojennych, zabili oraz ranili ponad 11 tys. osób. Z dnia na dzień odkrywane są kolejne przejawy rosyjskiego bestialstwa. Przez tzw. obozy filtracyjne, które zachodnia prasa porównuje już do obozów koncentracyjnych, przeszło ok. 1,5 mln Ukraińców. Są to ludzie, którzy wyrwali się z takich miast jak Mariupol, dotkniętych masowymi bombardowaniami. Rosjanie postawili 18 takich obozów na okupowanych terytoriach. Kontrolę nad nimi sprawuje rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa. FSB upokarza przetrzymywanych. Mężczyźni, podejrzani o służbę w wojsku są bici pałkami, kopani po głowie, a nawet rażeni prądem. W jednym obozie przebywają skomasowani jeńcy wojenni (wojskowi) oraz całe rodziny cywilów. Z obozów są wywożeni najczęściej do rosyjskiego Taganrogu k. Rostowa, a stamtąd trafiają na zesłanie w głąb Federacji Rosyjskiej (na najdalszy wschód Rosji). Rosjanie zaczęli stosować także nowe formy prześladowań. W obozie filtracyjnym w Ołeniwce k. Doniecka zgromadzono jeńców wojennych z Mariupola. Pod budynkiem podłożono ładunek termobaryczny. Zabito 53 jeńców, a dwa razy tyle zostało rannych. Następnie Kreml oskarżył Kijów o to, że obóz został ostrzelany, ale zdjęcia satelitarne wykluczają atak z użyciem wyrzutni HIMARS. Ślady po wybuchu wskazują na wewnętrzną eksplozję. Rosja postawiła więc nie na rozstrzelania jak w Buczy, ale na wysadzenie przetrzymywanych ładunkiem wybuchowym, myśląc że uda się ukryć zbrodnie. Do Ołeniwki nie dopuszczono Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, który mógłby zbadać miejsce oraz pomóc rannym, a Rosja zabroniła wydania ciał ofiar rodzinom na Ukrainie. Rosjanie ostrzeliwują także zaciekle przyfrontowe miejscowości. Byłem 1 km od pierwszej linii pozycji rosyjskich, po ukraińskiej stronie frontu i cywile są tam w nieustannej strefie rosyjskiej ostrzału.

Podsumowanie

W 2018 roku byłem w Donbasie, po ukraińskiej stronie frontu. W pobliżu donieckiego lotniska, już wtedy zajętego przez separatystów, widziałem schrony ludności cywilnej, piwnice gdzie przed rosyjskim ostrzałem chroniły się całe rodziny. Pomoc humanitarna, która jechała przed moim transportem oberwała rakietą kierowaną wystrzeloną przez separatystów. Cudem nikt nie zginął, bo popsuła się przed nimi ciężarówka i wszyscy pasażerowie wyskoczyli z samochodu by przy niej pomóc. Samochód doszczętnie spłonął. W mniejszej skali to wszystko już działo się w Donbasie. Wschodnia Ukraina poznała na własnej skórze „ruski mir” i rosyjskie metody. Stąd nas – reporterów jeżdżących przed inwazją na Donbas w ogóle nie dziwi to, że Charków broni się do ostatniej kropli krwi, że żaden Ukrainiec, nawet ten mieszkający na wschód od Dniepru i mówiący po rosyjski albo surżykiem, nie chce wcale do Rosji, że będzie z nią dzielnie walczył. Ludność cywilna Ukrainy wspomaga wojsko oraz inne służby mundurowe w obronie kraju. Zbrodnie egzekucji i bombardowań – choć w rosyjskim zamierzeniu pewnie mają złamać opór Ukrainy – tylko obronę wzmacniają, ponieważ ludzie są zdeterminowani jeszcze mocniej, by zatrzymać tak barbarzyńską inwazję.

 

Autor:

Michał Bruszewski – reporter wojenny oraz ekspert ds. bezpieczeństwa. Jest autorem reportaży z wojny obronnej Ukrainy roku 2022. Od początku rosyjskiej inwazji czterokrotnie podróżował po ogarniętej walkami Ukrainie. Był pod Charkowem, pod Kijowem – w Buczy i Borodiance oraz w obwodzie żytomierskim. Wcześniej w 2018 roku pisał o pomocy humanitarnej w Donbasie, po ukraińskiej stronie frontu. Trzykrotnie na granicy polsko-białoruskiej w czasie kryzysu migracyjnego. Był w Iraku, w czasie operacji mosulskiej. Pisze dla portalu defence24.pl oraz współpracuje z innymi medialnymi tytułami. Trenuje boks.